środa, 30 listopada 2016

PODSUMOWANIE LISTOPADA 2016

Witam Was bardzo serdecznie na moim blogu:) Dziś postanowiłam podsumować ostatni miesiąc, jaki był wprost idealny, ponieważ mój blog mocno ruszył do przodu jeżeli chodzi o wyświetlenia.

Grudzień to czas podsumowań, więc w tym miesiącu na pewno ich nie zabraknie. Mam zamiar opublikować także ogromną ilość recenzji:)

A więc zaczynajmy! Zapraszam do lektury:)

~*~
WPISY
W trakcie listopada pojawiło się:


* 14 RECENZJI


*  POSTÓW OKOŁO KSIĄŻKOWYCH



Filmowe Ekranizacje:

Inne:

~*~
OSIĄGNIĘCIA
Blog rozwija się w ogromnym tempie.

LICZBA ODSŁON: 16 451
LICZBA KOMENTARZY: 1302
Dziękuję z całego serca
za Wasze zaangażowanie!

Jestem bardzo dumna, ponieważ udało mi się uzyskać kolejną współpracę recenzencką z:


~*~
CO PLANUJĘ
W ciągu grudnia pojawią się 23 wpisy (choć ich liczba może się powiększyć o niezapowiedziane treści), a będą się one ukazywały w takich dniach:


Recenzje:

02.12 J. K. Rowling "Harry Potter i Zakon Feniksa"
04. 12 R. Mróz " Zaginięcie"
07.12 S. Pennypacker " Pax"
08.12 F. Palma "Mapa Chaosu"
09.12 J. K. Rowling, J. Thorne i inni "Harry Potter i Przeklęte Dziecko"
10.12 M. Loureiro "Apokalipsa Z. Gniew sprawiedliwych"
11.12 S. King "Lśnienie" + mini recenzja ekranizacji
14.12 G. R. R. Martin "Gra o Tron"
15.12 A. Siatecki "Postrzelony"
16.12 A. Sapkowski "Pani Jeziora"
17.12 T. Lee "Potomkowie"
20.12 R. Mróz "Rewizja"
22.12 S. Meyer "Księżyc w Nowiu"
27.12 A. Siatecki "Porąbany"
28.12 D. Mitchell "Atlas Chmur"
29.12 A. Sapkowski "Sezon Burz"


Wpisy Około Książkowe:

03.12 Bookhaul
05.12 TBR
06.12 Alkoholowy TAG Książkowy
12.12 Filmowe Ekranizacje - Harry Potter i Czara Ognia
18.12 Pechowa Trzynastka - top 13 soundtracków
24.12 Zimowy TAG Książkowy
26.12 Podsumowanie 2016


~*~
To już wszystko na dziś:)

Macie jakieś propozycje dotyczące bloga? Może coś powinnam zmienić? Zapraszam do dyskusji w komentarzach:)
Pozdrawiam,
A.

poniedziałek, 28 listopada 2016

65. M. Loureiro "APOKALIPSA Z. MROCZNE DNI"

Zombie! Jak my kochamy ten motyw w literaturze! Ostatnio dość mocno eksploatowany, ale, jak dla mnie, nigdy nie jest mało wizji apokalipsy z chodzącymi trupami na czele. Mogłabym czytać i czytać, chyba nigdy nie znudzona owym tematem. 



Dziś zapraszam Was na recenzję drugiego tomu trylogii. "Apokalipsa Z. Mroczne dni" Manela Loureiro.

Akcja powieści rozpoczyna się dosłownie kilka chwil po zakończeniu poprzedniej. Nasi ocaleli bohaterowie docierają do chyba ostatniego miejsca, które nie zostało opanowane przez nieumarłych. Okazuje się jednak, że nie jest tam tak kolorowo, jakby zdawać się mogło - społecznością władają wojskowi, jacy nie znają pokojowych sposobów rozwiązywania konfliktów. Po za tym owy "ostatni bastion" jest bardzo przeludniony - ludzie głodują, chorują i umierają. 

Po raz kolejny jestem bardzo zadowolona z lektury. Książka jest pełna akcji, nietuzinkowych twistów i tego, czego najbardziej oczekuję, chodzących trupów;D Ale przejdźmy do rzeczy - pora na plusy i minusy całej pozycji.

Przede wszystkim - w końcu dowiadujemy się, jak doszło o całej zagłady oraz nie skupiamy się jedynie na jednym kontynencie czy państwie. Mamy przyjemność zobaczyć to wszystko globalnie i robi to niesamowite, zatrważające wrażenie. Autor przedstawił bardzo wiarygodną wersję całej pandemii, co wzmaga to odczucie.

Świetną stroną tej książki są również oczywiście nieumarli. Z szeroko otwartymi oczyma czyta się fragmenty, gdy bohater widzi całe ich hordy - ryczących, śmierdzących, paskudnych i rządnych świeżych, ciepłych ciał. Co bardzo mnie zachwyciło, mamy nawet okazję przeczytać fragment z punktu widzenia jednego z nich. To niesamowity i bardzo oryginalny zabieg, pokazujący także tę drugą stronę medalu. Być może zombie nie są tak bardzo nieżywi, jak myślimy?

Loureiro doskonale wczuł się w sytuację bohaterów oraz przedstawił bardzo realistycznie całą sytuację. Pokazał, że ludzie w obliczu zagrożenia i zupełnej bezkarności stają się największym wrogiem żyjących. Chodzące trupy to tylko dziecinna igraszka, a drugi człowiek to morderca - zaszlachtuje cię jak świnię, by zdobyć twoje buty, bo sam musi chodzić boso.



Książka ma też minusy - autor odszedł od sposobu narracji z pierwszej części trylogii. Nie mamy już tutaj zapisu jego przeżyć w formie dziennika. Loureiro podzielił wszystko na rozdziały, z których każdy jest "prowadzony" z punktu widzenia innego bohatera - trochę gubi to typowy dla serii klimat - potrafię jednak zrozumieć ten zabieg. Główny bohater, nadal bezimienny z resztą, nie mógł być świadkiem wszystkich ważnych wydarzeń. 

Podsumowując - jedni tę powieść pokochają, inni znienawidzą. Wszystko zależy od Waszego stosunku do opowieści o nieumarłych i apokalipsie. Ja gorąco polecam. Autor trzyma poziom i nie pozwala się nudzić:)

Życzę miłego zaczytania!
A.

~*~
Wydawnictwo: Muza
Rok wydania: 2013
Stron: 352
Tłumaczenie: Grzegorz Ostrowski, Joanna Ostrowska
Ocena: 9/10

niedziela, 27 listopada 2016

64. S. Dennard "PRAWDODZIEJKA"

Fantastyka to mój mały konik. Uwielbiam zagłębiać się w zupełnie wymyślonych przez autorów światach. Dać się porwać i rzucić na głęboką wodę niesamowitych, magicznych zdarzeń. Spotkać, czarodziejów, rycerzy, wróżki, elfy... Magia w czystej postaci:)

Dziś zapraszam Was na recenzję książki, w której możecie znaleźć tego typu klimaty. Zapraszam na "Prawdodziejkę" Susane Dennard!

Książka przenosi nas do niezwykłej krainy, nazwanej Czaroziemie, w której żyją dwie przyjaciółki - Sofiya i Iseult. Jedna z nich to Prawdodziejka, niezwykła czarownica, która posiada niesamowitą moc - potrafi poznać intencje każdego człowieka, jaki znajdzie się w okolicy. To potężna magia, ale też niebezpieczna. Jak można się domyśleć społeczeństwo Czaroziemia nie może się dowiedzieć o umiejętnościach Sofiyi, ponieważ mogłaby ponieść śmierć lub stać się marionetką władz. Dlatego Prawdodziejka stara się ukrywać swoją nietuzinkowość. Iseult sama nie wie, jaką posiada moc, wszystko jest dla niej tajemnicą. Powieść już od samego początku nie pozwala się nudzić, gdyż dziewczyny wpadają w ogromne tarapaty, będące dopiero początkiem problemów:)

Jestem zachwycona lekturą:) Gdy Wydawnictwo SQN zaproponowało mi tę książkę, nie wahałam się ani chwili. Przyciągnęła mnie niezaprzeczalnie piękna, magiczna okładka oraz opis, który zwiastował powiew świeżości w literaturze fantasy, jakiej, jak wiecie, jestem wielką fanką. A co najbardziej mi się podobało w "Prawdodziejce"? Czytajcie dalej!:)



Największą zaletą tej powieści jest przede wszystkim trzymająca w napięciu akcja i ciągłe zwroty akcji. Książka nie pozwala choć na chwilę znudzenia i od razu wciąga nas w swój świetnie wykreowany świat, ponieważ miejsce akcji jest drugą najlepszą częścią "Prawdodziejki". Pani Dennard stworzyła krainę, w której nieistnienie aż trudno uwierzyć. Dla, niewprawionego w fantasy czytelnika, może na początku być to problematyczne (wygląda to podobnie jak w "Grze o Tron" G. R. R. Marina). Jeśli jednak uważnie przeczytacie pierwsze rozdziały, na pewno dalsza lektura sprawi Wam jeszcze więcej frajdy:)

Należy również pogratulować autorce za świetną kreację antagonisty. Krwiodziej nie jest zwykłym "złym" bohaterem książki. Pani Dennard nie pokazała go tylko jako zagrożenie, przedstawiła również jego historię i pobudki, przez co można go zrozumieć, a nawet poczuć sympatię (bo świetnych złych charakterów nigdy za wiele;D ).


Książka nie jest zwykłym przygodowo-fantastycznym czytadłem. Porusza również szeroko znane, społeczne problemy, na przykład nienawiść rasową wobec Iseult. "Prawdodziejka" jest również książką o dozgonnej przyjaźni, stojącej niemal na miejscu protagonisty w tej opowieści.


Teraz pora na minusy, ale na szczęście jest tylko jeden. Delikatnie nie podobał mi się wątek miłosny. Nie odczuwam tej skazy jakoś szczególnie, ponieważ motyw ten jest tylko delikatnie zarysowany na kartach powieści i pojawia się dość rzadko, ale jednak. Jest to typowy schemat znany z innych książek. Co nie zmienia mojej oceny:)

Nic dodać, nic ująć - lektura przednia! Polecam wszystkim fanom fantastyki i nie tylko. Jestem pewna, iż każdy książkoholik zakocha się w tej opowieści. Ja już czekam z niecierpliwością na "Wiatrodzieja":)

Życzę miłego zaczytania!
A.

ZA KSIĄŻKĘ SERDECZNIE DZIĘKUJĘ WYDAWNICTWU SQN!

~*~
Wydawnictwo: SQN
Rok wydania: 2016
Stron: 384
Tłumaczenie: Regina Kołek, Maciej Pawlak
Ocena: 9/10

sobota, 26 listopada 2016

63. M. Puzo "OJCIEC CHRZESTNY"

Uwielbiam klasyki literatury - dobrze o tym wiecie. Chciałabym poznać wszystkie i najlepiej zrozumieć, ponieważ to nie sztuka przeczytać i w myśli ogromnie je spłycić. Bałam się, iż tak się stanie, gdy sięgałam po powieść, którą dziś Wam zaprezentuję. Jest tak świetna, że to byłaby czysta profanacja, ale postaram się, by tak nie było:)

Zapraszam na "Ojca Chrzestnego" Mario Puzo!:)

Akcja przenosi nas na włoskie wesele w Ameryce. Jesteśmy świadkami zaślubin córki Ojca Chrzestnego jednej z siedmiu rodzin mafijnych w Nowym Yorku. Taka okazja sprawia, iż wszyscy "przyjaciele" i "nie-przyjaciele" Dona Corleone przybywają, by prosić go o wszelkie przysługi - bowiem żaden Sycylijczyk nie mógł odmówić nikomu w dzień ślubu dziecka. Dla Dona Corleone nie ma rzeczy nie do zrobienia. Ma swój wypróbowany już sposób na nawet najbardziej zatwardziałych i niechętnych osób - propozycji "nie do odrzucenia" nikt nie może odrzucić. Ma jednak swoje zasady i gdy nie chce brać udziału w intratnym interesie handlu narkotykami, wplątuje się w konflikt z niezwykle groźnym Cosą Nostrą. Honor rodziny jest zagrożony, a może go jedynie uratować najmłodszy i najukochańszy syn Ojca Chrzestnego, bohater wojenny - Michael.

Zakochałam się w tej książce! Ma niesamowity klimat i wspaniałych, pełnokrwistych bohaterów. Puzo to istny mistrz pióra. Sposób jego pisania nie pozwala oderwać się od dalszego poznawania losów rodziny Corleone. A co jest w tej powieści takiego niesamowitego? Czytajcie dalej!

Nade wszystko ukochałam nietuzinkową psychologiczną otoczkę tej książki. Mamy tutaj rodzinę bardzo honorową, pomagającą sobie w każdej sytuacji, która jednocześnie zaprzecza własnym ideałom i potrafi sięgnąć po wachlarz bandyckich metod, w celu osiągnięcia czegoś cennego dla siebie. Czytelnik jest świadomy, iż mimo między innymi elegancji, świetnego wychowania Dona Corleone, ma on krew nie jednej osoby na rękach. Bardzo podobało mi się, że pisarz pokazał również drugą stronę medalu, tworząc postać Michael'a.


Wielowątkowość to także dobra strona tej powieści - Puzo stara się dać każdemu bohaterowi pięć minut i to jest bardzo dobry zabieg, nadaje historii autentyczności. Dzięki temu udało się również osiągnąć pełność fabuły, Nie uświadczycie w "Ojcu Chrzestnym" niedokończonych wątków - wszystko jest dopięte na ostatni guzik, a przemyślne twisty sprawiają, że niczego nie można się spodziewać.


Ogromne wrażenie zrobił na mnie również sam sposób pisania Mario Puzo. Autor posługuje się, można by powiedzieć, bardzo prostym językiem, ale co on z nim wyprawia!;D Emocje, które przekazuje są niepowtarzalne i niesamowite! Wbija w fotel:)

Nie zrażajcie się jednak, jeśli na początku nieco się pogubicie. Książka nie ma chronologicznego układu wydarzeń. Sądzę jednak, że wszystko zrozumiecie przy uważnej lekturze:)

Wszystkich Was zachęcam do przeczytania tej książki. To świetna lektura, która szczególnie może zainteresować fanów gangsterskich klimatów. Nakłaniam również do obejrzenia świetnej ekranizacji, która zachwyca:)

Życzę miłego zaczytania!
A.

~*~
Wydawnictwo: Albatros
Rok wydania: 2013
Stron: 480
Tłumaczenie: Bronisław Zieliński
Ocena: 9.5/10

piątek, 25 listopada 2016

KSIĄŻKOHOLICZKA W KINIE #2 Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć

Dziś po raz kolejny opowiem Wam o filmie, który niedawno oglądałam w kinie. Nikogo nie dziwi, że jestem wielką fanką uniwersum magicznego, stworzonego przez J. K. Rowling. Dlatego niespodzianką nie jest, iż wybrałam się na film "Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć". Byłam bardzo ciekawa, jak tworcy ukażą inne realia. I już mogę to powiedzieć - zrobili doskonałą robotę!:)




Akcja obrazu rozpoczyna się w siedemdziesiąt lat przed wydarzeniami znanymi nam z siedmioksięgu o Harry'm Potterze, a dokładnie w roku 1926. Młody Newt Scamander przybywa do Nowego Yorku z tajemniczą walizką, wypełnioną po brzegi magicznymi zwierzętami, które sa bliskie wyginięcia. Pragnie je chronić i pokazać czarodziejom, iż nie należy ich wytępiać. To jest jednak jego obecnie najmniejsze zmartwienie, bowiem wiele z niezwykłych okazów ucieka ze schronienia i zaczyna terroryzować życie mieszkańców NY. A to tylko szczyt góry lodowej...

Idąc do kina obawiałam się, że ten film będzie po prostu zwykłym wyciskaczem pieniędzy z sentymentalnych fanów sagi. Jakże się pomyliłam! Ten film jest świetny! Bawiłam się doskonale poczas seansu i chyba nie potrafię znaleźć obecnie rzadnej wady tego obrazu. Zakochałam się w magicznym Nowym Yourku lat 20. Twórcy zadbali o świetny klimat i wiele odwołań do mojej ukochanej "głównej" sagi J.K. Rowling. A co najbardziej mi się podobało? Zaraz się przekonacie.

Nade wszystko należy pogratulować twórcom świetnego catsingu. Eddie Redmayne jako Newt Scamander zdobył całkowicie moje serce:) Doskonale zagrał tego ekscentrycznego badacza. Czasami sam wyraz jego twarzy wprawia widza w szeroki uśmiech. Najbardziej rozbawiał mnie jednak Dan Fogler jako Jacob Kowalski (czyżby polski akcencik?;D) - doskonale stworzona postać. Podobały mi się również Katherine Waterson oraz Alison Suol w rolach kobiecych. Świetną robotę zrobił także Colin Farrell, grajmący antagonistę.



Już od samego początku seansu czuć, że scenariusz napisała J. K. Rowling. Film jest pełen magii, pełen humoru - nie takiego banalnego, a typowo "potterowskiego". Wielką robotę robi również muzyka. Nie jest to charakterystyczna ścieżka dźwiękowa Williamsa (znajdziecie jednak subtelne i bardzo miłe nawiązania), ale i tak zrobiła na mnie spore wrażenie. Niczego w tym obrazie nie brakowało - były świetne efekty specjalne (byłam na seansie 3D i trzeci wymiar był doskonale wykorzystany), fantastyczne zwierzęta zachwycały. Nie zabrakło też strzelających zaklęciami różdżek. W dobry sposób wpleciono w to wszystko lekcję moralności. Świetnie ukazano lęk przed nieznanym i strach czarodziejów, niechęć do przemieszania się z mugolami (choć jak mówią Amerykanie nie-magami). 



Gdy oglądałam trailer w ogóle nie czułam tego wszystkiego, co podczas seansu. Z czego z jednej strony się cieszę, ponieważ obecnie często trailery pokazują jedynie najlepsze sceny z filmu, a nie drobne zajawki, a z drugiej nastroił mnie negatywnie i bałam się. Zupełnie niepotrzebnie:)
Nie wiem, co mogłabym jeszcze napisać. Moglabym opisywać niemal każdą scenę i pokazywać Wam jej dobre strony, ale nie chcę spoilerować. Wielu z Was zapewne jeszcze filmu nie oglądało, dlatego na tym skończę.

Film jest świetny i namawiam Was - fanów i nie-fanów Harry'ego Pottera - byście się z nim zapoznali. Czeka Was wspaniała przygoda. Ja czekam z niecierpliwością na listopad 2018 roku, gdy do kin ma wejść kolejna część tego spin-offu;)
Tytuł oryginalny: "Fantastic Beasts and Where to Find Them"
Rok:  2016
Budżet: 180 000 000 $
Reżyser: David Yates
Scenarzysta: J. K. Rowling
Muzyka: James Newton Howard
Czas trwania: 2 godz. 13 min.
Moja ocena: 10/10
A Wy co o nim sądzicie?
Zapraszam do dyskusji w komentarzach!
Pozdrawiam i miłego seansu, 
A.
UWAGA!!!
Chciałabym powiedzieć, że nie jestem żadną ekspertką w temacie filmografii i oceniam ekranizacje bardzo subiektywnie. Dlatego nie pragnę nikogo zdenerwować ani obrazić moją opinią. Nie uważam się za osobę wszechwiedzącą w tym temacie. Pasjonuję się kinem i opisuję je tak, jak widzę:) 
Zdjęcia i informacje zostały zaczerpnięte z portalu http://filmweb.pl

czwartek, 24 listopada 2016

PECHOWA TRZYNASTKA (Edycja VI), 13 ukochanych damskich bohaterek


Witam Was bardzo serdecznie w zestawieniu kolejnej Pechowej Trzynastki. Dziś zajmiemy się drugą częścią poprzedniego wpisu, czyli przedstawię Wam moje ukochane literackie kobietki:)

Jesteście ciekawi? Miłej lektury!:) Kolejność przypadkowa.

~*~

1. Scarlett O'Hara
Wielokrotnie już Wam powtarzałam, ze uwielbiam tę kobietę;D Jest jedyna w swoim rodzaju, a Vivien Leigh dodała jej swoistego uroku.

2. Joanna Chyłka
Jakże by mogło tak być, że Joanna Chyłka nie pojawiłaby się w zestawieniu. Uwielbiam tę postać;D Remigiusz Mróz to wizjoner;D

3. Maria
Maria również ma swoje miejsce w tym zestawieniu, ponieważ lubię silne kobiece charaktery, a ona niezaprzeczalnie taki ma:)

4. Bellatrix Lestrange
Jedna z najlepiej wykreowanych postaci kobiecych w historii literatury;D

5. Hermiona Granger
Od zawsze kochałam jej inteligencję:)

6. Minerwa McGonagall
Chciałabym mieć taką nauczycielkę;D

7 i 8. Marysieńka Sobieska i Charlotta Mesire
Przebiegłe, piękne intrygantki - kochamy takie kobiety;D

9. Tiffany Maxwell
Ten GIF mówi wszystko;D Nic dodać nic ująć;)

10. Anna Karenina
Piękne kobieta, walcząca o własne szczęście:) Piękna kreacja postaci:)

11. Effie Trinket
Kocham zdecydowanie za przebojowość:)

12. Alice Cullen
Za wieczny uśmiech i radość:)

13. Daenerys Targaryen
Odwaga, jakiej nie znajdzie się gdziekolwiek indziej;)

~*~

To już wszystko na dziś:) Mam nadzieję, że wpis Wam się podobał. Liczę na Wasze propozycje w komentarzach na dole,

Miłego zaczytania,
A.

wtorek, 22 listopada 2016

62. M. Loureiro "APOKALIPSA Z. POCZĄTEK KOŃCA"

Jak już mogliście się domyślić, po kilku zestawieniach o mnie i innych wpisach około książkowych, kręci mnie literatura post apokaliptyczna, szczególnie tematy ataku jakiegoś wirusa wyniszczającego ludzkość. To jest takie emocjonujące, czytać o zmaganiach ludzi, walczących o własne życie, przerażonych upadkiem świata. Dziś przedstawię Wam książkę, która jako jedna z pierwszych tego gatunku, wpadła w moje ręce i okazała się super pozycją, w sam raz na długie wieczory.

Zapraszam Was na recenzję "Apokalipsy Z. Początku końca" Manela Loureiro.

Powieść pisana jest w formie dziennika, który w internecie prowadzi młody prawnik. Nie znamy jego imienia, ale wiemy, iż przeżył ogromną tragedię i lekarz poradził mu, by spisywał swoje rozmyślania, co miało pomóc, w poradzeniu sobie z traumą. Mężczyzna chcąc nie chcąc zaczyna opisywać nie tylko swoje zmagania z depresją, a także niepokojące wydarzenia ze świata. Podczas pewnych starć na Bliskim Wschodzie, w nikomu nie znanej, należącym do Federacji Rosyjskiej Dagestanie, zostaje uwolniony niezwykle groźny wirus, który bardzo efektywnie i efektownie zabija ludzi. Na początku nikt sobie nie zdaje sprawy, jak bardzo sytuacja jest poważna. Sam bohater widzi, w jakie bagno się ludzkość wpakowała dopiero wtedy, gdy pod bramą jego domu pojawia się całe stado wygłodniałych truposzy. Ale to dopiero początek, początek końca.

Świetna powieść! Choć nie jest idealna, bawiłam się przy niej doskonale, ponieważ w niezwykle ciekawy i dość oryginalny sposób ukazuje apokalipsę zombie. Super sprawą jest, że autor pokazał nam, jak to wszystko się zaczęło. Na początku obserwujemy normalne życie bohatera i jego niezwykle uroczego kota, a potem coś zaczyna się dziać. Czytelnik dobrze wie, co takiego, ale i tak jest przepełniony trwogą protagonisty, nie rozumiejącego sprzecznego przekazu mediów. W końcu, tak samo jak on, obserwujemy z drżącym sercem pochód nieumarłych. A co jest potem? Jazda bez trzymanki;D

Nie widziałam jeszcze powieści post apokaliptycznej, która rozgrywałaby się w Hiszpanii. Tutaj kolejny plus dla autora, jaki chciał poruszać się po swoich rodzinnych stronach i opisać nam je w dość brutalnych okolicznościach. Opis wydaje się być bardzo prawdziwy i niemal nie możemy uwierzyć, że to tylko książka, a zombie nie istnieją (póki co;D). Super stroną powieści są również bohaterowie, choć nie są perfekcyjnie przedstawieni - kłania się małe doświadczenie Loureiro w literackim świecie - wzbudzają sympatię. Protagonista jest zmęczonym przez życie, pragmatycznym człowiekiem, który za wszelką cenę chce przeżyć. Przez dużą część "Początku końca" towarzyszą mu jedynie trupy i jego domowy kot - niezwykły bohater, ponieważ bardzo uroczy i nieustraszony, jak na kanapowego pieszczocha. Dla mnie, wielkiej miłośniczki tych ślicznych zwierząt, to wspaniały dodatek. 



Książka ma wiele zwrotów akcji i jest bardzo emocjonująca, nie da się przy niej nudzić. To początek bardzo dobrej trylogii, która zaiste zdobyła moje serce. Od chwili, gdy ją przeczytałam szukam gdzie mogę podobnych historii z pogranicza horroru i post-apo. Może możecie mi coś polecić? Byłabym bardzo wdzięczna.

Podsumowując - to kawał świetnej literatury. Manel Loureiro stanął na wysokości zadania. Nie jest to może coś nieskazitelnego, ale jeśli weźmiemy pod uwagę, że to debiut, nie jest najgorzej. Ja Wam z całego serca polecam tę lekturę. Na pewno będziecie się dobrze bawić:)

Życzę miłego zaczytania!
A.

~*~
Wydawnictwo: Muza
Rok wydania: 2013
Stron: 416
Tłumaczenie: Grzegorz Ostrowski, Joanna Ostrowska
Ocena: 9/10

niedziela, 20 listopada 2016

61. S. Meyer "ZMIERZCH"

Po raz kolejny recenzuję książkę dla młodzieży i po raz kolejny ocena nie będzie zbyt łaskawa, choć tę opowieść cenię sobie o wiele bardziej niż poprzednią. Jest bardzo kontrowersyjna, ale ma pewne smaczki, które sprawiają, iż w moich oczach zyskuje. Szczególnie, że dzięki tej powieści na prawdę wkręciłam się  w czytelnictwo.

Zapraszam na recenzję "Zmierzchu" Stephenie Meyer.

Protagonistką i narratorem opowieści jest Isabella Swan, która przeprowadza się na stałe do ojca. Matka dziewczyny jest żoną zawodowego baseballisty i jeździ z nim na wszelkiego rodzaju zawody po całym kraju. Młoda Bella, bo takie miano bardziej lubi, zaczyna naukę w high school w Forks. Jak można łatwo przewidzieć - wzbudza niemałą sensację. Zauważa tam niepokojąco osamotnioną, odznaczającą się niezwykłą urodą grupę. Jest to rodzina Cullenów, a jeden z jej członków zamiesza jeszcze w życiu Belli, a jak - tego z pewnością domyślacie się sami.

Sama nie wiem dlaczego, ale lubię tę powieść. Jest tak banalna i chwilami niedorzeczna, że aż zabawna i powodująca uśmiech na mojej twarzy. Kiedyś (gdy byłam niewiele rozumiejącą smarkulą) uwielbiałam ten świat, ponieważ wydawał mi się być taki inny, intrygujący - teraz wiele się zmieniło. Mimo to nadal darzę ciepłymi emocjami tę książkę. Otworzyła mi oczy na piękno jakim jest literatura, zdecydowanie:) Teraz pora na szczegóły - plusy i minusy.
Plusem zdecydowanie jest dla mnie dbanie Meyer o ciekawe konteksty historyczne dla naszej wampirzej rodzinki. Każda postać pochodzi z innego okresu i widać to w jej zachowaniu. Nadal wielkie wrażenie robi opowieść Carlisle'a. Doskonale ukazane czasy purytanizmu, jaki walczył z przeróżnymi potworami, a jak pokazuje mitologia serii, nie bez powodu. Uwielbiam również postać Alice i Jaspera. Intryguje mnie tajemnicza przeszłość dziewczyny i żołnierski sposób bycia blondyna (w późniejszym czasie się wszystko wyjaśnia, co i jak;D). Edward również prowadził niebanalne ludzkie życie. Pod tym względem należy przyklasnąć autorce.

Wiem, że wielu czytelników nienawidzi Belli za jej flegmatyzm i masę powtarzających się, idiotycznych myśli, ale ja jakoś ją toleruję i uważam, że nawet jeszcze bardziej ubarwia powieść swoją kompletną głupotą i osobowością starej panny z kotami. Mimo, iż Meyer podeszła zupełnie źle do skonstruowania jej postaci, nie wyobrażam sobie innej osoby na jej miejscu. Mam wrażenie, że powstałby ogromny dysonans, gdyby pisarka zdecydowała się inaczej przedstawić Bellę. Młoda Swan integruje się w pełni ze specyficznym światem Forks i niczego jej nie brakuje. Do tego tworzy intrygujący duet z Edwardem, którego osobowość jest zupełnie inna choć mająca wiele podobieństw.

Podobały mi się również przeróżne odniesienia do klasyków światowej literatury, Pod tym względem Meyer ma u mnie dużego plusa, ponieważ zawsze miło jest znaleźć takie smaczki w książkach. gdyby nie to, książka dostałaby w ostatecznym rozrachunku o wiele gorszą ocenę.

Myślę, że warto również wspomnieć, iż to białe wydanie jest wprost obłędne. Wy tego nie widzicie, ale ma wspaniałe czerwone brzegi kartek. Kiedy je zobaczyłam, bez wahania kupiłam całość, ponieważ świetnie prezentuje się na półce.



Teraz pora na to, co mi się nie podobało. O ile same wampiry, ich historie i mitologia zostały super skonstruowane (widać to szczególnie w "Przewodniku po Sadze Zmierzch"), to Meyer bardzo blado przedstawiła to w książce, Wiele ciekawych informacji znalazłam dopiero w pozycji, o której przed chwilą wspomniałam, a przecież to wszystko powinno znaleźć się na kartach powieści, a takie "kompendium" winno być jedynie dodatkiem, Na tym polu ogromny minus.

Fabuła jest również bardzo przewidywalna i chwilami nudna. Najciekawszymi momentami są jedynie opowieści o przeszłości nieśmiertelnych, reszta (oprócz scen z Alice i Jasperem, które uwielbiam) jest nudnym zapychaczem, a mimo to lubię tę całość, ponieważ szybko się ją czyta i pozwala się na prawdę zresetować po czymś mocniejszym.

Podsumowując - jestem bardzo łaskawa dla tej książki, ale powstrzymajcie się od hejtu w komentarzach. Nie potrafię o niej inaczej pisać. Mam niewyobrażalnie wielki sentyment i lubię czasami wracać do tej, owszem, infantylnej opowieści, ale bardzo odprężającej po cięższych pozycjach. Nie wiem natomiast czy Wam ją polecać czy nie - jeżeli jesteście ciekawi, sięgajcie, a jeśli od razu skazujecie pozycję na potępienie - nie warto psuć sobie nerwów.

Życzę miłego zaczytania!
A.

~*~
Wydawnictwo: Dolnośląskie
Rok wydania: 2012
Stron: 416
Tłumaczenie: Joanna Urban
Ocena: 6/10

piątek, 18 listopada 2016

Filmowe Ekranizacje #11 GRA ENDERA

Dziś będzie po raz kolejny filmowo. Pora bowiem na Filmowe Ekranizacje, czyli recenzję filmu będącego interpretacją powieści, której opinię już możecie znaleźć na moim blogu. W tej edycji serii będzie nieco kosmicznie. Czeka nas przygoda w daleką przestrzeń i walka o bezpieczeństwo naszej planety.

Zapraszam na "Grę Endera" - film oparty o książkę Orsona Scotta Carda o tym samym tytule.

Mija kilkadziesiąt lat od ostatniej wojny, którą ludzkość cudem wygrała. Teraz przygotowujemy się do kolejnej. Władze uważają, że w umysłach dzieci skryta jest najlepsza strategia na walkę z wrogiem. Ender Wiggin jest jednym z wybrańców, którzy rozpoczynają szkolenie w elitarnej placówce. Czy sprosta zadaniu?

"Gra Endera" jest dobrym filmem sci-fi, ale mam duże zastrzeżenia, co do nazwania go mianem adaptacji książkowego pierwowzoru. W oderwaniu od powieści, robi kapitalne wrażenie, ponieważ jeszcze czegoś takiego nie było w światowym kinie - przedstawienie głębokiej reflekcji nad postępowaniem ludzkim na tle kosmicznej przestrzeni.

Największą zaletą tego filmu jest niezaprzeczalnie oprawa audiowizualna. Wspaniale spisali się scenografowie i charakteryzatorzy, a w późniejszych etapach osoby odpowiedzialne za montaż i wszelaką postprodukcję. Plany zachwycają, tak samo zimna i skąpa kolorystyka. Doskonałe są również efekty specjalne, które robią ogromne wrażenie, szczególnie w scenach, gdy bohaterowie poruszają się w stanie nieważkości. Całości dopełnia świetna muzyka Jablonsky'ego, która zachwyci niejednego melomana.

Podobała mi się również obecność doświaczonych aktorów, jacy pokazali w dobry sposób swoje umiejętności. Nie jest to ich najlepszy film, ale bez nich miałabym o wiele więcej negatywnych aspektów do opowiedzenia:) Harrison Ford, Ben Kingsley i Viola Davis budują klimat całego obrazu. Nie podobała mi się jednak gra aktorska odtwóców ról dzieci. Asa Butterfield jako Ender jeszcze się broni, ale reszta - chyba nie podołała. Moje odczucia były niemal koszmarne, ponieważ byłam zmuszona oglądać film w wersji z dubbingiem, jaki był... (taktyczne kropki zastępujące przekleństwo). Po prostu koszmar! Dlaczego Polacy robią tak świetną robotę dubbingując gry komputerowe, a tak paskudną przy filmach? Tak trudno zachować standardy, jakich już nauczyli się ludzie pracujący nad wirtualną rozrywką? Brak słów...

Skupmy się jednak na tym, czy to dobra adaptacja. Zdecydowanie nie. Książka poruszała swoim psychologicznym wydźwiękiem, film wszystko spłycił i skupił się na ciągłej akcji, a w powieści Carda to nie to było najważniejsze, a rozterki, jakie przeżywał główny bohater. Ci, których pierwowzór zachwycił, nie będą zadowoleni z seansu, ale na odrwrót może być zupełnie inaczej. Sądzę, iż gdybym zaczęła od ekranizacji, byłabym jeszcze bardziej zachwycona lekturą:)

Film broni się jako adaptacja jednym aspektem - zachowała brutalność literackiej wersji. Nadal możemy poczuć ciężki klimat tej specyficznej opowieści sci-fi. Jest nam dane oglądać zatrważający proces przekształcania się dzieci w istne maszyny do zabijania. Cieszę się również, iż twórcy nie spartoczyli zakończenia, zaskakuje i daje do myślenia, tak samo, jak w samej powieści. Muszę przyznać, że po seansie długo zastanawiałam się, co całość - książka i film - chce nam przekazać.  Moje wnioski są zatrważające, cywilizacja już od dawna działa sama przeciw sobie. Niebawem, gdy przekroczymy pewną granicę, stanie się to, co w tej historii - może bez inwazji obcych na Ziemię - ale upadek moralny na prewno.


Polecam Wam "Grę Endera" nie jako ekranizację, ale film, który z pewnością zrobi na Was wrażenie i zmusi do refleksji. Ja jestem względnie zadowolona, choć spodziewałam się większej wierności powieści Orsona Scotta Carda.
Tytuł oryginalny: "Ender's Game"
Rok:  2013
Budżet: 110 000 000 $
Reżyser: Gavin Hood
Scenarzysta: Gain Hood
Muzyka: Steve Jablonsky
Czas trwania: 1 godz. 54 min.
Moja ocena: 7/10
A Wy co o nim sądzicie?
Zapraszam do dyskusji w komentarzach!
Pozdrawiam i miłego seansu, 
A.
UWAGA!!!
Chciałabym powiedzieć, że nie jestem żadną ekspertką w temacie filmografii i oceniam ekranizacje bardzo subiektywnie. Dlatego nie pragnę nikogo zdenerwować ani obrazić moją opinią. Nie uważam się za osobę wszechwiedzącą w tym temacie. Pasjonuję się kinem i opisuję je tak, jak widzę:) 
Zdjęcia i informacje zostały zaczerpnięte z portalu http://filmweb.pl

środa, 16 listopada 2016

60. J. Green "SZUKAJĄC ALASKI"

Z literaturą stricte dla młodzieży jest mi nie po drodze. Często nie rozumiem jej fenomenu i tego "czegoś", co sprawia, iż nastolatkowie decydują się sięgnąć po nią, a nie coś ambitniejszego. Czasami zastanawiam się, z jakiej planety się urwałam, ponieważ wszyscy moi czytający rówieśnicy zachwycają się Johnem Greenem i jego "Gwiazd Naszych Wina", a ja uznałam to za wyjątkowo przeciętne czytadło. Może w głębi duszy już nie jestem osiemnastolatką;D Sama sobie dałabym około czterdziestkę;D

Dziś zapraszam Was na debiutancką powieść pisarza, jaki zdobył serca tysiąca młodych ludzi, a mnie ostatecznie do siebie zraził. Zapraszam na recenzję "Szukając Alaski" J. Greena.

Głównym bohaterem powieści jest nastoletni Miles Halter, który ma masę problemów - z nikim się nie przyjaźni, nigdy nie zaznał "uroków" prawdziwej młodości. Jego pasją jest zaczytywanie się w biografiach i zapamiętywanie ostatnich słów sławnych osób, Chłopak postanawia zrobić coś w końcu ze swoim życiem i odnaleźć tak zwane Wielkie Być Może. Rozpoczyna naukę w szkole Culver Creek, gdzie poznaje Alaskę Young, która zawróciła mu w głowie. Dziewczyna jest intrygująca, charyzmatyczna i bardzo oryginalna - odmieni jego życie na zawsze. Miles nie rozpoczyna jednak sielankowego życia. Coś się wydarzy i widzimy to już przyglądając się niezwykłemu sposobowi dzielenia fabuły powieści. Resztę musicie jednak zbadać już sami.

Kiedy usiadłam do tej recenzji po raz kolejny poczułam cholerne wrażenie, że już to kiedyś robiłam, dziwne deja vu. Ale już wiem dlaczego. Dlatego, iż powieści pana Greena niewiele się od siebie różnią. Pisarz stworzył "Gwiazd Naszych Wina" (które było późniejsze) na schemacie zaczerpniętym z debiutanckiej "Szukając Alaski" - ewidentnie - i nikt mi nie wmówi, że tak nie jest. Po pierwsze - takie same rozwiązania fabularne. Po drugie - posiłkowanie się identycznym sposobem opowiadania historii. Koniec i basta!;P



Przechodząc jednak do meritum... jak możecie już łatwo zauważyć pozycja zupełnie nie przypadła mi do gustu. W tym momencie widzę więcej minusów niż plusów. Właściwie pozytyw był tylko jeden - książka ma dobry druk i szybko mi się ją czytało. A teraz złe strony. Bohaterowie. Niezaprzeczalnie i niezmiennie, jak dla mnie niezbyt wiarygodni i głębocy. Jak wcześniej wspomniałam, nie przypominam typowego nastolatka, ale znam takich i postaci Greena zupełnie nie przedstawiają "modelu" młodego człowieka. Wiem, wiem - tam jest Ameryka, inna kultura i tak dalej, ale przecież problemy młodzieży się nie zmieniają, prawda? Często zastanawiałam się, czy przypadkiem nie czytam książki o młodzikach, którzy mają jakieś problemy psychiczne i nie do końca wiedzą, co chcą. 

Kolejną rzeczą, jaka w połączeniu z poprzednią tworzy coś, czego nie mogę zdzierżyć jest sama historia. Jest tak bardzo infantylna, że rzeczywiste wartości, które chce przekazać tracą swój wydźwięk w moich oczach. Wszystkie wydarzenia opisane na kartach powieści wydawały mi się zupełnie oderwane od rzeczywistości. A scena z seksem oralnym zupełnie wybiła mnie z rytmu - w jednej sekundzie zaczęłam się śmiać i zastanawiać, co ja właściwie robię. Czytam książkę tak absurdalną, że szkoda na nią czasu, a mogłabym w tym czasie pochłaniać kolejnego Mroza... Ehhh... ale dokończyłam, dla samej zasady. Totalna groteska (w negatywnym tego słowa znaczeniu) oraz nuda, ponieważ finał znużył mnie straaasznie;P


Już moje pierwsze spotkanie z tym pisarzem nie należało do udanych, ale to jest istnym koszmarem. Chciałam dać Green'owi drugą szansę. Niestety zawiodłam się. Wiem, że już po jego książki nie sięgnę na pewno, Wam - no cóż - polecam, to że mi się nie spodobała, niczego nie zmienia. Wy możecie odkryć w niej coś lepszego. Ja niestety oczekuję czegoś bardziej ambitnego.

Życzę miłego zaczytania!
A.

~*~
Wydawnictwo: Bukowy Las
Rok wydania: 2013
Stron: 320
Tłumaczenie: Anna Sak
Ocena: 3/10